W sercu Nadarzyna, na złomowisku, spoczywa historia, która niejednemu miłośnikowi motoryzacji mogłaby przyprawić o dreszcze. To miejsce, które przez lata było polskim odpowiednikiem cmentarzysk samochodów, znanych w zachodniej Europie, zyskało popularność wśród fanów urbexu. W albumie „Żelazo” udało mi się uwiecznić niezwykłe fotografie tego skarbu, który teraz powoli znika z mapy motoryzacyjnych atrakcji.
Historia, która przeminęła
Na początku lat dwutysięcznych złomowisko w Nadarzynie przyciągało nie tylko lokalnych pasjonatów, ale i tych z daleka. Właściciel, gromadząc ponad 350 pojazdów różnych marek, stworzył niepowtarzalny zbiór, wśród którego można było znaleźć prawdziwe rarytasy. Samych Maluchów było tam ponad 50! Jednak zmiany w przepisach o recyklingu z 2005 roku sprawiły, że miejsce to zaczęło popadać w zapomnienie.
Nielegalne skarby i porzucone marzenia
Właściciel, próbując sprzedawać części z tych „motoryzacyjnych nieboszczyków”, często stawiał ceny, które były oderwane od rzeczywistości. Na początku auta były układane w miarę tematycznie, jednak z czasem chaos przejął kontrolę. Obecnie, gdy się tam wybierzesz, możesz spotkać:
- Rover SD1
- Peugeot 604
- Talboty
- Hillman Imp
Wszystkie w stanie, który przyprawia o dreszcze. Niektóre pojazdy zostały dosłownie przecięte na pół, co rodzi pytania – kto to zrobił? Właściciel, czy może nieproszony gość?
Urbex czy wandalizm?
Nie ma co ukrywać – złomowisko przyciągało także ludzi, którzy nie zawsze mieli dobre intencje. Właściciel niejednokrotnie wzywał policję na widok intruzów. W końcu, jak odróżnić pasjonata urbexu od zwykłego złodzieja? Wiele osób twierdzi, że duża część złomowiska była w ogóle nie zabezpieczona. Samochody leżały w lesie, a płyny wyciekały do gleby, co rodziło obawy o środowisko.
Co dalej z Nadarzynem?
Obecnie złomowisko w Nadarzynie przechodzi proces likwidacji. Resztki aut są ładowane do kontenerów, a następnie wywożone do strzępiarki. Można tylko żałować, że ta motoryzacyjna oaza zamienia się w wspomnienia. Dla mnie to miejsce miało potencjał, aby stać się turystyczną atrakcją, porównywalną do cmentarzyska Bastnäs w Szwecji czy amerykańskiego Old Car City.
Na koniec warto dodać, że nieliczne pojazdy z Nadarzyna udało się „uratować”, choć nie wiadomo dokładnie przez kogo. To smutne, bo nie ma już możliwości spotkania się z ich właścicielem, który podobno nie żyje. A szkoda, bo tyle historii mogłoby zostać opowiedzianych.
Motoryzacyjne wspomnienia
Przeżycia, które można było zdobyć na tym złomowisku, są nie do opisania. Widziałem wiele cmentarzysk w Europie, w tym w Wels w Austrii, gdzie w czteropiętrowych stertach spoczywały samochody z lat 50. i 60. Niestety, nie udało mi się zobaczyć belgijskiego Chatillon, gdzie znajdowało się około 500 aut, które teraz już nie istnieją. Czas płynie, a historie, które były tak bliskie, odchodzą w niepamięć.
Chociaż złomowisko w Nadarzynie zniknie, pozostaną zdjęcia i wspomnienia. Niezwykłe miejsce, które mogło być atrakcją turystyczną, a teraz staje się legendą. Może znajdzie się ktoś, kto je ocali? Kto wie, co przyniesie przyszłość?